Zostało to uwiecznione na specjalnie przygotowywanym z okazji igrzysk filmie. Zobacz również: „Jestem Bond. James Bond”. Tak Sean Connery stał się legendą kina. Pewne motywy w serii o brytyjskim szpiegu nigdy nie uległy zmianie.
Jednak sequel! „Jestem legendą” doczeka się kontynuacji Plotki zostały potwierdzone. Franczyza Jestem legendą zostanie rozszerzona. W planach jest sequel. Już teraz wiadomo, że w produkcji pojawi się Will Smith, który odegrał główną rolę w filmie z 2007 roku. Jestem legendą z sequelem – znamy pierwsze szczegóły W połowie lutego informowaliśmy o porozumieniu między Warner Bros. Pictures a firmą Village Readshow. Według wspomnianej umowy Warner Bros. zyskał prawa do franczyzy I am legend, do której na razie należy wyłącznie film z 2007 roku z Willem Smithem w roli głównej. Według ówczesnych przypuszczeń, Jestem legendą mogło doczekać się kolejnego filmu lub serialu telewizyjnego. [Porozumienie zakłada – przyp. red.] kilka prequeli, sequeli lub programów telewizyjnych, które Warner Bros. aktywnie rozwija w oparciu o wspólne prawa do takich marek jak Sherlock Holmes, seria Ocean’s, Ready Player One, Jestem Legendą, Gdzie mieszkają dzikie stwory i Yes Man.– informowano. Zobacz: Jestem legendą powróci. W planach… coś W piątek 4 marca zagraniczne media opublikowały pierwsze informacje dotyczące dalszych działań Warner Bros. odnośnie Jestem legendą. Producenci rozpoczynają prace nad sequelem, w którym ponownie pojawi się Will Smith. Nie zdradzono na razie, kiedy ma odgrywać się akcja filmu oraz jak zostanie wyjaśnione zakończenie znanej już historii sprzed półtorej dekady. Na ekranie Smithowi towarzyszyć będzie Michael B. Jordan, znany z Czarnej Pantery lub serii Creed, w której odegrał główną rolę. Zobacz także Quidditch zmieni nazwę, ponieważ Rowling jest transfobką Hip-hop na ekrany. „Zadra” wystartuje na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni Córka Eminema, Hailie Jade, wspomina dorastanie przy sławnym ojcu Zobacz: Kto ma szanse na statuetkę Oscara w 2022 roku? Znamy nominacje! Jak podaje portal Deadline, za scenariusz ponownie odpowiedzialny będzie Akiva Goldsman, który na koncie ma również Ja, robot, Anioły i demony, czy Piękny umysł. Mimo oficjalnego ogłoszenia filmu nie wiadomo także, kiedy produkcja trafi do kin. Will Smith obecnie pracuje nad startem nowej odsłony Bajeru z Bel-Air, natomiast Jordan jest w połowie prac nad Creed III, który będzie jednocześnie reżyserskim debiutem aktora. Plotki zostały potwierdzone. Franczyza Jestem legendą zostanie rozszerzona. W planach jest sequel. Już teraz wiadomo, że w produkcji pojawi się Will Smith, który odegrał główną rolę w filmie z 2007 roku. Zobacz także Quidditch zmieni nazwę, ponieważ Rowling jest transfobką Hip-hop na ekrany. „Zadra” wystartuje na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni Córka […] Wiemy, gdzie są najlepsze koncerty. Sprawdź! 20 PLN Polub na Facebooku: Nie przegap Sprawdź także Jestem legendą Lyrics: Co nie było pisane, a co dane mi - na szczyt przez wersy / Szukam słów co trzymają smak chwili, momentów co zatrzymują oddech w piersi / Szukam penicyliny uczuć, w 53 min wtorek, 26 lipca 02:07Zobacz polecane hityArtur i Minimki 3. Dwa światy...Dziś, 12:05TVP 2 HDTenis: Turniej WTA w Warszawie - mecz finałowy gry pojedynczej...Dziś, 14:45TVP SportPiłka nożna: PKO BP Ekstraklasa - mecz: Pogoń Szczecin - Jagiellonia Białystok...Dziś, 14:55CANAL+ Sport HDFormuła 1: Grand Prix Węgier...Dziś, 14:55PolsatPiłka nożna kobiet: Euro 2022 - mecz finałowy: Anglia - Niemcy...Dziś, 17:55TVP SportIgrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1...Dziś, 20:00TV PulsGniew tytanów...Dziś, 20:00TVNJason Bourne...Dziś, 20:00TVN 7 HDLato, muzyka, zabawa. Wakacyjna trasa Dwójki - 2022...Dziś, 20:30TVP 2Film Jestem legendą będzie rozpowszechniany przez Warner Bros. Pictures, spółkę Warner Bros. Entertainment, a w wybranych regionach przez Village Roadshow Pictures. Wersja tradycyjna filmu została cyfrowo dostosowana do wymagań IMAX przy użyciu zastrzeżonej technologii IMAX DMR® (Digital Re-mastering).Noc, pełnia, białe cabrio pędzi pustą drogą. W tle słychać dźwięki "Pink Moon". Reklamówka volkswagena. Czyj to kawałek, którego w 1999 roku nagle zaczęli słuchać wszyscy? Nicka Drake’a? A kto to, Amerykanin? Anglik. Życie po życiu Gdyby nie ten krótki spot, być może jego nazwisko na zawsze zaginęłoby w mrokach zapomnienia. Bo kiedy spece od marketingu postawili na talent Drake'a, od tajemniczej śmierci muzyka minęło niemal trzydzieści lat. Co jeszcze nagrał? Trzy albumy, które nie zostały dostrzeżone przez krytyków. Ostatni, surowy, akustyczny "Pink Moon" ukazał się w 1972 roku. Dwa lata później 25 listopada matka znalazła Nicka martwego w jego sypialni. Prawdopodobnie przedawkował lek antydepresyjny. Do dziś nie wiadomo, czy było to samobójstwo, czy wypadek. Miał ledwie 26 lat. Od ilu cierpiał na depresję, nie wiadomo. Mówiono o nim: chorobliwie nieśmiały. W studiu śpiewał, stojąc przodem do ściany, nie był w stanie udźwignąć spojrzeń innych. Ten ostatni album nagrali w dwóch dwugodzinnych sesjach, w samym środku nocy. Choroba musiała się pogłębiać, bo w czasach studenckich występował w klubach. Jego łagodny głos z trudem przebijał się przez gwar, ale to właśnie podczas jednego z takich kawiarnianych występów zauważył go basista folk-rockowej formacji Fairport Convention, Ashley Hutchings. To on przedstawił Drake'a komu trzeba. Finał był taki, że wytwórnia Island Records podpisała z nikomu nieznanym chłopakiem umowę na trzy albumy. Jako dwudziestolatek wydał swój pierwszy album "Five Leaves Left" (1969). Każdy inny szalałby z radości, ale nie on. Zresztą ani ten, ani kolejny "Bryter Layter" nie wybuchł jak supernowa. Dopiero w 2000 roku magazyn "Q" umieścił krążek na 23. miejscu listy 100. najlepszych brytyjskich albumów. "Rolling Stones" dał mu 245. miejsce wśród albumów wszech czasów. Szkoda, że jedyne piosenki, z jakimi Drake dostał się na amerykańskie listy bestsellerów, pochodzą z wydanego już po jego śmierci, bo trzy lata temu albumu "Family Tree". I choć niektórzy fani głośno protestują przeciwko komercyjnemu wykorzystaniu jego muzyki, prawda jest taka, że inaczej nie miałby szansy stać się postacią kultową, a jest nią. Szeptany wokal, ponure teksty, za to jest dzisiaj kochany. Doczekał się pośmiertnej nobilitacji. Do tego, że był dla nich inspiracją, przyznają się muzycy Moloko czy Norah Jones. List z zaświatów Takie artystyczne życie po życiu to nie wyjątek. Aura tajemniczości przyciąga jak magnes. Rok temu walijska kapela Manic Street Preachers wydała "Journal for Plague Lovers". Hitem tego albumu został kawałek "William's Last Words" z niewykorzystanym wcześniej tekstem Richeya Edwardsa, gitarzysty Manic…, który zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Zimą 1 lutego 1995 roku wymeldował się z hotelu w Londynie i ślad po nim zaginął. Jego samochód odnaleziono dwa tygodnie później porzucony na stacji benzynowej - ciała nie odszukano do dziś. Ten ostatni utwór na płycie fani odczytali jako list pożegnalny samobójcy. Mieli rację czy nie, płyta znikała ze sklepów. Z Manic Street Preachers przyjaźnił się Jeff Buckley. Miał 31 lat, kiedy utonął w wodach Missisipi. Można za nim płakać, o łzy zresztą nietrudno, kiedy posłucha się "Last Goodbye". Wbijają w fotel jego covery - "The Way Young Lovers Do" Vana Morrisona czy ściskające za gardło "Hallelujah" Leonarda Cohena. Dziś Buckley byłby po czterdziestce, nie zdążył się zestarzeć. Zdążył przejść do historii. Grał i w paryskiej Olimpii, i w maleńkich amerykańskich klubach. Ulubiona nowojorska knajpka Sin-é, w której potrafił śpiewać dla garstki gości, a przed zamknięciem razem z właścicielką zmywać naczynia, dziś jest miejscem pielgrzymek jego fanów. Potrafił czarować nawet szeptem. Jak w "So Real", gdy po słowach "I love you. But I'm afraid to love you" przez ciało przebiega dreszcz. Utopione nadzieje Podobno tego feralnego 29 maja 1997 roku zanim poszedł pływać w rzece Wolf, słuchał "Whole Lotta Love" Zeppelinów. Byli jego wielką inspiracją. Nucąc refren, wskoczył w fale. I przepadł. Przyjaciele nie słyszeli najmniejszego krzyku. Na ciało Jeffa natknął się przypadkowy turysta. Wielu uważa, że ta śmierć dodała mu legendy. Niech posłuchają z zamkniętymi oczami "Lilac Wine" w jego wykonaniu i powiedzą szczerze, co czują? Bono o swojej fascynacji Buckleyem mówi otwarcie: "Był czystą kroplą w oceanie hałasu". Odszedł po wydaniu tylko jednej studyjnej płyty. Długo zwlekał z debiutem, musiał zmierzyć się z przeszłością. Sam był synem znanego muzyka. Tim Buckley przedawkował narkotyki, kiedy Jeff miał osiem lat. Najpierw powstał krążek z czterema zaledwie utworami nagranymi podczas występów w Sin-é. A potem dopracowany "Grace", który z miejsca stał się jednym z ważniejszych albumów lat dziewięćdziesiątych. Jeffa mianowano następcą zmarłego kilka miesięcy wcześniej Cobaina. W wywiadzie tuż przed śmiercią mówił: "Nakręca mnie miłość, złość, depresja, radość, marzenia i Led Zeppelin. Myślę, że chciałbym roztrzaskać się o skały, spłonąć…" Może nawet skoczyć w spienione fale? Kto wie? Z pewnością taki scenariusz układał dla siebie Elliott Smith. Miał za sobą nieudaną próbę samobójczą po skoku z nadmorskiego klifu. Ale czy to on wbił sobie nóż w serce? Pan misery i ostre cięcie Nikt nie może powiedzieć, że był tą śmiercią zaskoczony. Życie Smitha to doskonały materiał na dramat. Utrzymywał, że w dzieciństwie molestował go ojczym. Miał za sobą lata walki z uzależnieniami i pogłębiającą się depresją. Trudno było z nim pracować. Potrafił zrazić do siebie i wytwórnię, i media. Przez pierwszych parę lat związany był z rockową grupą z Portland - Heatmiser, solową karierę rozpoczął w połowie lat dziewięćdziesiątych. Wpisująca się w nurt indie rocka "Roman Candle", którą nagrywał na czterościeżkowym magnetofonie we własnym garażu, została przyjęta przychylnie. Później krytycy często nazywali go "Pan Misery" - gra słów od nominowanego w 1998 roku do Oscara utworu "Miss Misery", z soundtracku do "Buntownika z wyboru". Kiedy Pan Misery śpiewał o uzależnieniu od heroiny i czarnych wizjach, śpiewał o rzeczach, jakich sam doświadczał, może dlatego był tak przekonujący. O swoim charakterystycznym wokalu mówił: szept delikatny jak pajęcza nić. Ale ten szept sączył się w uszy jak słodka trucizna. Przekaz był spójny. Na okładce drugiego solowego albumu widać sylwetki ciał spadających w nieładzie z wysokości. Szedł ścieżką autodestrukcji, lubił spacerować nocą wzdłuż pustego toru metra, zdradzał objawy paranoi, zwierzając się bliskim, że wszędzie śledzi go biały van. Ale sposób, w jaki zadał sobie śmierć, był trudny do wytłumaczenia. Oficjalnie po kłótni z dziewczyną odebrał sobie życie, dwukrotnie godząc się nożem. Wielokrotnie próbowano podważyć to samobójstwo. Na stronie specjalizującej się w publikowaniu tego, co tajne i poufne, razem z pogłoskami o tym, że John Lennon został zamordowany przez CIA, krążą i te o spisku na życie Stevena Paula Smitha. Ktokolwiek napisał ostatni akt tego dramatu, zrobił to wyjątkowo krwawo. Tym samym życiorys głównego bohatera urósł do rangi mitu. Cztery lata po jego śmierci do słuchaczy trafiła kolekcja niepublikowanych wcześniej utworów, a w niej 24 kompozycje z lat 1995-1997. Można zapomnieć o czasach, w których żałosny narkoman włóczył się bez celu po ulicach Los Angeles. "New Moon" to triumfalny comeback. Amerykańska prasa pisała: "Zza grobu gwiazda Elliotta Smitha świeci jasno". Jak kamień w wodę Często wraz ze śmiercią rodzi się legenda. Jedną z najsłynniejszych stał się z pewnością Brian Jones, gitarzysta i założyciel Rolling Stonesów. Cztery lata temu do kin trafił film zafascynowanego muzykiem Stephena Woolleya. "Stoned: The Wild and Wycked World of Brian Jones". Tę jego fascynację podziela wielu, bo to Jones wymyślił The Rolling Stones i był liderem grupy. Był też uosobieniem rewolucji obyczajowej, jaka dokonywała się w latach 60. Tak widział to Volley: "Hedonistyczne podejście do świata doprowadziło go do fatalnego końca. Tak naprawdę lata 60. były bardzo pogodne, naiwne, wypełnione młodością. Z czasem to wszystko zostało uziemione przez państwo, społeczeństwo itd., co w końcu doprowadziło je do samounicestwienia". W ostatniej scenie filmu Jones mówi: "Byłem szczęśliwy. Jednak ze szczęściem jest jeden problem - jest nudne". A on uciekał od nudy. Eksperymentował z narkotykami, dostał wyrok za ich posiadanie. Złoty chłopak flirtował też z ciemną stroną mocy, słynne są jego zdjęcia w mundurze SS-mana. Za sprawą menedżera stopniowo degradowany z pozycji lidera, coraz bardziej odsuwał się od zespołu, by z początkiem czerwca 1969 roku się z nim rozstać. Miał 27 lat, gdy kilka tygodni później przyjaciółka znalazła go martwego w basenie. Policja stwierdziła zgon w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Ale na temat tej śmierci fani grupy spekulują do dziś. Trwał właśnie remont domu. Jones zatrudnił ekipę budowlaną Franka Thorogooda. Podobno ten ostatni przyznał się do morderstwa po dwudziestu latach, tuż przed własną śmiercią. W sierpniu ubiegłego roku "Daily Mail" pisało o nowych dowodach sugerujących, że Jones został zamordowany. W październiku ubiegłego roku portal podał: Detektywi sądowi nie decydują się na ponowne otwarcie sprawy. Od śmierci minęło czterdzieści lat, ale nazwisko muzyka The Rolling Stones wciąż wywołuje kontrowersje. Koniec maja, jedenaście lat po tym, jak reklama przypomniała światu o Nicku Drake'u, AT&T, amerykański gigant telekomunikacyjny, sięgnął po jego "From the Morning" z płyty "Pink Moon". "Wznosimy się i jesteśmy wszędzie" - w kontekście śmierci artysty te słowa brzmią wyjątkowo. Jest rok 2010, jego muzyka jest wszędzie. Parę dni temu Al Pacino zapytany przez dziennikarzy, co nuci, odpowiedział: Nicka Drake'a. "Cello Song" wpada w ucho, słyszał ją na planie reklamy kawy, w której zagrał. Szkoda, że bez słów. Spodobałyby mu się: "So forget this cruel world/ Where I belong/ I'll just sit and wait/ And sing my song/ And if one day you should see me in the crowd/ Lend a hand and lift me/ To your place in the cloud". Czysta poezja: "Więc zapomnij o tym okrutnym świecie/ Do którego należę/ Ja po prostu siedzę i czekam/ I śpiewam moją piosenkę/ I jeśli pewnego dnia zobaczysz mnie w tłumie/ Podaj mi rękę i unieś w swoje miejsce pośród chmur". Jest tam? Być może. Nam zostały akordy, nuty, emocje. I muzyka, która wciąż jest żywa. A do tego ma zamkniętą w sobie tajemnicę. . 254 198 48 44 263 137 184 382